Rajbrot to duża i rozległa miejscowość otoczona ze wszystkich stron lasami. Piękne tu i zdrowo było zawsze, ale do wielkiego świata szmat drugi co dawało się mieszkańcom we znaki, szczególnie wówczas, gdy najpewniejszy środek lokomocji stanowiły własne nogi. Trud no to sobie dzisiaj wyobrazić gdy prawie przed każdym domem stoi pojazd mechaniczny ale w tamtych pradawnych czasach nawet baśnie nie mówiły o takich zmianach.
Przez Rajbrot płynie wciąż ta sama kapryśna Uszwica, najczęściej łagodna i układna, ale potrafi się zbuntować i pokazać swoje gorsze oblicze. Wtedy lepiej zejść jej z drogi i uciekać, jeśli tylko można, dalej i wyżej...
Kończył się właśnie wiek XV, gdy Uszwica wezbrała ponad miarę i z hukiem toczyła swe wody zalewając okoliczne pola i domy. Nie przebaczyła nikomu, ani zwierzętom, ani ludziom, a może tym ostatnim w szczególności. Zabrała im nawet to, co dawało nadzieję. Na swe wzburzone, gniewne wody narzuciła Rajbrocki kościółek pamiętający czasy św. Kingi i jej małżonka Bolesława Wstydliwego i niosła go hen do Lipnicy Murowanej i osadziła go tam, gdy jej gniew minął.
Cóż począć? Trzeba było wybudować nową świątynię, bo Lipniczanie przyniesionej im przez powódź oddać nie chcieli, upon. tym prawdę mówiąc na potrzeby mieszkańców Rajbrotu była już stanowczo za mała.
Znaleźli więc odpowiedni plac i zaczęli gromadzić potrzebny materiał. Zwieźli modrzewiowe bale, okorowali je i ułożyli, by wyschły. Z grubo przetartych desek sprowadzonych z gór majster — artysta wykonał gonty na pokrycie dachu.
Teraz trzeba było tylko wybrać najlepszych cieśli - górali, bo któż lepiej jak: oni zna ten fach i potrafi wyczarować budowlę nie używając ani jednego gwoździa?
Znaleziono fachowców, uzgodniono termin rozpoczęcia prac, ale właśnie wtedy zdarzyła się rzecz niebywała – materiału zaczęło ubywać. Znikał w nocy. Oburzenie mieszkańców nie miało granic. Postanowili złapać złodzieja i przykładnie go ukarać, bo co, jak co, ale żeby kraść materiał przeznaczony na Dom Boży, to już przechodziło wszelkie dopuszczalne granice.
Przyszli zatem, gdy zmierzch zaczął zapadać i wytężać wzrok, by zobaczyć i ukarać nocnego gościa.
Koło północy usłyszeli miarowy stukot końskich kopyt, ale niczego nie zobaczyli. Było to trochę dziwne, bo droga była gliniasta, a na takiej właściwie nie słychać stukotu.
Rozmawiając, nadsłuchując i chodząc dotarli do rana. Odgłosy słyszeli, konia nie widzieli, a materiału znów ubyło.
Powtarzali te nocne czuwania, znów słyszeli odgłos kopyt, ale nie widzieli ani zwierzęcia, ani ludzi ładujących budulec, a rano było go znów mniej. Zaczęli nawet wzajemnie się podejrzewać i kłótnia wisiała na włosku, bo nikt już nikomu nie wierzył.
W jedną deszczową noc przyszli wszyscy mieszkańcy i przyrzekli sobie, że tym razem rozwiążą tajemniczą zagadkę. Gdy usłyszeli znajomy odgłos, postanowili iść za nim. W ten sposób posuwając się jak cienie za niewidzialnym pogłosem doszli na wzgórze znacznie oddalone od Uszwicy i tam zobaczyli wszystek materiał zgromadzony na budowę kościoła. Obok stał z pustym wozem biały, niewielki koniki i wypoczywał po pracy. To on jakaś przedziwną siłą wywiózł budulec aż tutaj.
Zdumieli się ludziska i zafrasowali. Dlaczego to właśnie tutaj znalazł się materiał na nową świątynię? Co to oznacza ?
Gdy tak medytowali, nie zauważyli, że koń zniknął. Nie dochodzili wcale, co się z nim stało. Ważniejszym było znalezienie odpowiedzi na pytanie:
- Co dalej czynić?
Po dłuższych rozważaniach doszli do wniosku, że widać Bóg tak chce, by w tym właśnie miejscu zbudować świątynię Najwyższemu na chwałę, a ludziom na pokrzepienie serc i tam też ją wzniesiono.
Teraz Rajbrot szczyci się nową, okazałą świątynią, ale mieszkańcy z sentymentem spoglądają na starą, drewnianą budowlę przypominającą pradawne dzieje, szmat historii i wszystko to, co się tutaj w minionych latach wydarzyło.
Opracowanie: Publiczna Szkoła Podstawowa w Rajbrocie