Na skróty
- RODO
- RAZEM Z UKRAINĄ!
- KORONAWIRUS
- CYBERBEZPIECZEŃSTWO
- CEEB - Centralna Ewidencja Emisyjności Budynków
- Ekodoradca - Czyste Powietrze
- Ochrona środowiska
- Budżet
- Druki
- Kamerka Lipnica Murowana
- Regulamin monitoringu wizyjnego
- Czujnik jakości powietrza
- Ogłoszenia, przetargi, informacje
- Poradnik dla rolników
- Rozkład jazdy busów
- Sesje Rady Gminy
- Gospodarka Odpadami
- Program Rodzina 500+
- Plan Przestrzenny Gminy
- Opłata retencyjna
- Darmowe Porady Prawne
- Nabór na stanowiska urzędnicze
- Materiały dla Radnych
- Bezpieczeństwo - niezbędne strony
Kontakt
Urząd Gminy w Lipnicy Murowanej
32-724 Lipnica Murowana 44
godz. pracy:
7:30 - 15:30
tel. +48 14 68 52 100
+48 14 68 52 101
fax. +48 14 68 52 102
email: gmina@lipnicamurowana.pl

Żywa woda u stóp Dominicznej Góry
poniedziałek, 21 maja 2018 11:59
W starej chatce daleko za wsią, pod lasem mieszka biedna wdowa z trzema synami – Kubą, Wojtkiem i najmłodszym Jaśkiem. Ciężko jej czasem bywało, szczególnie zimą i wczesna wiosną, gdy ostatek maki wymiatała z sąsieka w piwnicy kończyła się zapas ziemniaków.
Na paru zagonach koło chaty niewiele można było posiać i zasadzić. Zawsze jednak miała nadzieję, ze gdy zdrowia i sił starczy, dobrzy ludzie pomogą.
Kiedy chłopcy nieco odrośli, zostawiła ich w chacie, a sama biegała do bogatszych gospodarzy na wyrobek. Przynosiła za to trochę żywności – kaszy, mąki, ziemniaków, a czasem nawet kawałek słoniny.
Synowie rośli, a wraz nimi potrzeby. Gdy było ciepło - pół biedy. Boso i w połatanych spodenkach biegali do lasu. Zbierali poziomki, maliny, czernice, grzyby, aby za parę groszy sprzedać to wszystko w karczmie. Za zdobyte pieniądze matka kupowała sól i najpotrzebniejsze artykuły.
Trzech ich było braci, trzech synów jednej matki, a każdy inny. Tylko matka kochała ich wszystkich jednakowo, jak tylko serce rodzicielki kochać potrafi. Kuba i Wojtek mieli się za coś lepszego, a najmłodszego Jaska nazywali „głupkiem” i wysługiwali się nim przy byle okazji.
Jasiek miał serce do wszystkiego, co żyło. Zatrzymywał się w lesie nad każdym połamanym drzewkiem. Krzywe prostował i podpierał. Omijał kopce usypane przez mrówki, by nie zniszczyć ich królestwa. Ratował pszczółkę tonącą w strudze.
Przynosił ślimaka w bezpieczne miejsce, by go ktoś nie rozdeptał. Rozmawiał z ptakami, które wcale nie płoszyły się na jego widok, tylko wdzięcznie przekrzywiły łebki i śpiewały coś po swojemu.
Jedna koza – Zazula biegała na każde jego zawołanie. Jasiek był chętny i pracowity, co było braciom szczególnie nie na rękę. Trzeba bowiem zaznaczyć, dwaj starsi bracia to leniuchy. Przy tym na dodatek Kuba był żarłokiem, Wojtek śpiochem i sknerą.
Bywało, że matka wołała:
- Kuba, chodź szybko. Siano trzeba grabić do stodółki znosić, bo burza tuż, tuż.
A Kuba na to:
- Matulu, pójdę, ale sobie muszę trochę podjeść, bo czuję, że mi z głodu żołądek do pleców przyrasta. Niech Jasiek idzie.
I zabierał się do jedzenia, a szło mu to tak zgrabnie, że gdy utrudzeni matka z Jaśkiem wrócili do domu z pracy, nie było już dla nich w garnkach nic ani ziemniaków, ani mleka
Innym razem zwróciła się do Wojtka:
Wojtuś, biegnij do lasu po chrust. Trzeba palić w piecu i żur gotować na obiad.
Wojtek przewracając się na drugi bok mamrotał przez nos - Oj matulu, nie widzicie, że się jeszcze nie wyspałem?
Takim słaby, że zaraz się przewrócę w lesie i jeszcze mnie jakie wilczysko pożre.
Niech Jasiek idzie.
Jasiek, nie czekając na zachętę matki, wyskakiwał z pościeli i biegł do lasu po chrust. Zanim matkę Zazulę wydoiła, garnek wymyła, wodą napełniła, już był powrotem
Jeszcze matuli pachnące poziomki na liściu podbiału przyniósł i podsuwając prosił.
- Jedzcie Matuś.
Ona go za to pieszczotliwie wytargała za płową czuprynę i do serca przycisnęła.
Mimo niedostatku dobrze im było razem. Aż raz przyszło nieszczęście. Do domu wdarła się choroba i powaliła biedne matczysko.
Chłopcy starali się jakoś złu zaradzić. Jasiek zaparzał różne zioła, a herbatę z lipy gotował, a to z dzikiego głogu lub bzu.
Innym razem, zupę z lebiody przyrządzał, bo sąsiadka mówiła. Że siły wraca.
Wszystko na nic.
Nawet Kuba i Wojtek zapomnieli ciągłym jedzeniu i spaniu. Rychło świt biegali do boru, by jagódek jałowca przynieś i rzuciwszy na płonące węgielki okadzać i chorobę z domu wypędzić. Nic nie pomogło.
Matka traciła coraz bardziej siły i już nawet nie podniosła się z łóżka. Jasiek biegał do różnych zielarek i znachorek, potem robił to, co zaleciły, lecz nie zdało się to na nic.
Wreszcie udał się do trzeciej Wsi do mądrej kobiety Bajculi. Bajcula była bardzo, a bardzo stara. Może miała 100 lat, a może dużo więcej. Nikt bowiem z tych , którzy ja znali , nie pamiętali , by była inna niż teraz. Wysoka, chuda, o białych włosach spiętych w kok na czubku głowy spoglądała na wszystkich uważnie.
Jasiek otworzył drzwi i stanął onieśmielony na progu. Bajcula podniosła na niego surowe, czarne oczy i nie pytając po co przyszedł, zaczęła mówić.
- Twoja matka jest poważnie chora i niewiele życia jej zostało. Żadne lekarstwo już jej nie pomoże, oprócz żywej wody.
Biedny chłopak ucieszył się, ze jest jeszcze cień nadziei i zaczął błagać Bajculę, by mu powiedziała, jak zdobyć żywą wodę i gdzie jej szukać.
Bajcula przecząco pokręciła głową , ale kiedy Jasiek coraz goręcej prosił, powiedziała jeszcze, że żywa woda leczy wszystkie choroby. Pomaga nawet ludziom, którym już nie pomogą zadni lekarze. Zdobyć ja jest bardzo trudno. Aby ją zdobyć, trzeba być ogromnie odważnym, gdyż po drodze czyhają różne niebezpieczeństwa i mieć czyste, prawe ręce, chętnie do pomocy innym.
Przed śmiałkiem jest to do pokonania droga długa i daleka, bo znajduje się ona aż u stóp Dominicznej Góry. Wodę zdobędzie tylko ten, kto jest skory do ofiar, myśli o bliskich, a nie o sobie.
Wielu już takich było, którzy poszli lecz nie wrócili i nikt nie wie, co się z nimi stało.
Bjcula udzieliła jeszcze rady – jak, gdzie i kiedy ma szukać żywej wody.
Kiedy Jasiek dziękując ucałował lasami spracowaną dłoń kobiety, ona zanuciła jeszcze.
- Za siedmioma górami, za siedmioma lasami u stóp Dominicznej Góry czarodziejska woda żywa ze źródła wypływa i czeka na odważnego człowieka.
Uradowany chłopiec pobiegł do domu, by podzielić się swoja radością z matką i braćmi. Chciał zaraz wyrwać się w drogę, ale Kuba stanowczo się sprzeciwił.
- Jestem najstarszy i najmądrzejszy. Poradzę sobie z wszystkimi trudnościami. Ty zawsze byłeś najgłupszy . Jeszcze byś komuś dał żywą wodę, a ja jej nie dam nikomu.
Jeśli ktoś będzie chciał z niej skorzystać, musi płacić. Matuli pomogę i sam będę bogaczem.
Przygotuj mi tylko jedzenie, bo mogę być głodny, skoro to taki szmat drogi.
Jaśkowi przykro się zrobiło, gdy usłyszał słowa brata, ale ze względu na matkę, nic nie powiedział. Zabrał się do przygotowania zapasów na drogę. Upiekł podpłomyk, ugotował garnek ziemniaków w łupinach, zawinął do gałganka trochę soli i wszystko umieścił w lnianym węzełku, który w czasie drogi zawieszało się na kijku podróżnym.
Taki kijek służył do obrony, pomagał przy przejściach przez wodę czy zarośla, a także stanowił oznakę, że idący to wędrowiec, który już wiele drogi przebył.
Rano Kuba pożegnał matkę, zabrał węzełek z jedzeniem i poszedł.
Początkowo droga wiodła przez wieś, potem skręcała w las, by stać się już tylko wąziutką ścieżką, a wreszcie zupełnie znikła.
Teraz ciernie, spróchniałe pnie i kamienie utrudniały marsz Kubie. Zielska chwytały za gołe stopy , a spod nóg umykały zwinne jaszczurki. Tylko żmije syczały groźnie i nie chciały się cofnąć.
Wieczór nadchodził, gdy znalazł się nagle w ciemnym wąwozie. Miejscami sączył się strumyk, a on tak był zmęczony, że postanowił wypocząć na głazie i posilić się. Właśnie zabierał się do kolacji, gdy usłyszał głos.
- Jak to dobrze chłopcze, że cię spotykam. Wędrując cały dzień. Jestem stary, chory i głodny. Myślę, że podzielisz się ze mną swoimi zaspami.
Kuba podniósł głowę . Nad nim stał siwobrody dziadunio o krzaczastych brwiach, biednie ubrany.
Chłopiec instynktownie cofnął za siebie węzełek z jedzeniem i pomyślał. – Nie dam, bo sam byłbym głodny.
Głośno zaś powiedział.
- Nie mama w węzełku chleba, tylko kamienie, by odstraszyć żmije.
- Szkoda, mruknął dziadek – że nie podzieliłeś się ze mną chlebem. Dlatego nie udzielę Ci rady, jak znaleźć żywą wodę.
Błysnęło, zagrzmiało i widziadło znikło. Kuba sięgnął po węzełek, ale zamiast podpłomyka i ziemniaków znalazł tylko kilka kamieni.
Zmartwiony, powlókł się dalej, gdy nagle stara babinka zaszła mu drogę. Trzęsła się z zimna i patrząc błagalnie na chłopca poprosiła.
- Okryj mnie swoją kapotą, bo bardzo tu chłodno. Wzburzony Kuba zawołał.
- Jeszcze czego?
Po chwili nie zobaczył już staruszki. Babuleńka znikła tak nagle, jak się pojawiła.
Głodny nie na żarty kontynuował wędrówkę. Teraz mocno żałował, że tak lekkomyślnie wybrał się na drogę. Trzeba było Jaśka wysłać. On głupi, zadowoliłby się byle czym.
Gdy znalazł się u wylotu wąwozu, jakieś ogniki zamigotały w ciemności. Poznał- to wilcze ślepia.
Zrobił jeszcze kilka kroków, wilki zawyły donośnie.
Kuba poderwała się do ucieczki, ale gdy odwrócił się do tyłu, jego nogi stały się ciężkie i zimne jak kamień. To zimno objęło całe ciało. Kuba zamienił się w głaz.
Próżno matka czekała na powrót najstarszego syna. Próżno Jaśko wychodziła do wsi, by zobaczyć czy nie wraca. Kuby nie było, a życie uciekało z matki z każdą chwilą.
I znów Jasiek chciał iść szukać żywej wody, ale tym razem sprzeciwił się Wojtek motywując podobnie jak Kuba, głupotą brata.
- Zresztą – myślał Wojtek – może Kuba zdobył żywą wodę, sprzedał ja ludziom i teraz jest wielkim panem, a nas nawet znać nie chce.
Muszę i ja sprawdzić.
Jasiek przygotował bratu węzełek z jedzeniem, dał nawet małą poduszkę, by mógł na niej złożyć głowę, kiedy chce odpocząć. Wojtek zabrał też dużą konewkę na żywą wodę i na wszelką ewentualność sakiewkę na pieniądze, a w niej swoje niewielkie oszczędności. Przyda się sakiewka – myślał- gdy zacznę sprzedawać żywą wodę. Rankiem Wojtek zabrał swoje zapasy i odprowadzony przez Jaśka udał się w drogę.
Sytuacja się powtórzyła. Droga była długa i uciążliwa, a gdy zapadł zmierzch, Wojtek znalazł miejsce na nocleg i kolację. Na kamieniu położył poduszkę, a obok niej węzełek z jedzeniem. Już miał odłamać kęs placka, gdy koło niego zjawił się dziadek z siwą brodą. Przestraszony chłopiec nie potrafił się nawet ruszać, gdy rozległ się głos staruszka.
- Nie bój się. Nie życzę ci źle, ale pożycz mi twojej poduszki. Jestem stary, zmęczony i chciałbym złożyć na niej swoja głowę.
Wojtek nie zamierzał spełnić prośby dziadka. Odpowiedział niegrzecznie.
- Nie mogę pożyczyć Ci poduszki, bo w niej nie ma wcale pierza. Było ono tak stare, że mole go zjadły. Wziąłem ją, aby wyrzucić. W tym samym momencie dziadek gdzieś się podział, a rój białych motylków uniósł się nad poduszką. Chłopiec chwycił ja w ręce, ale z niej została już tylko poszewka pełna dziur większych i mniejszych.
Przerażony Wojtek urwał kawałeczek placka i posiliwszy się nieco wyruszył w dalszą drogę. Jakież było jego zdziwienie, gdy w ciemności spotkał ubogą kobietę, która poprosiła go o grosik.
- Nie mam, babciu, biedny jestem - powiedział udając smutek.
- Oj biedny, biedny – pokiwała głową babcia – biedny i skąpy. Gdybyś obdarzyła mnie grosikiem, pomogłabym ci przybyć bezpiecznie drogę do żywej wody, a tak jesteś zdany wyłącznie na siebie.
Po chwili już jej nie było. Wojtek potykając się w ciemności ruszył przed siebie. Nagle stado wilków zagrodziło mu drogę. Przerażony zrobiła kroków do tyłu i poczuł się , że nie może oderwać nóg od podłoża. Po chwili zamienił się w kamień. U płynęło dwa tygodnie, średniego syn nie było.
- Chyba nie wrócił – dogadywały sąsiadki.
- Może zabłądził – dodawały inne.
- Matulu, ja pójdę po żywą wodę. Żałuję, że nie zrobiłem tego od razu, że uwierzyłem w mądrość braci. Może nie jestem zbyt mądry, ale wierzę , że uda mi się znaleźć żywą wodę przynoszącą życie.
- Nie chodź, synku. Mnie już w wkrótce nie stanie. Nie chcę abyś i ty zginął.
Jasiek tak długo prosił, tak zapewniał o swym rychłym powrocie, że matka wyraziła zgodę.
Następnego ranka pożegnał matkę, zabrał skromny węzełek z jedzeniem, pojemnik z wodą i poszedł w drogę.
Początkowo szedł szybko. Chciał bowiem jak najprędzej znaleźć się u celu, by przynieś ratunek matuli. Potem skwar letniego dnia coraz bardziej dokuczał, to i drogi nie było.
Wreszcie dotarł do zbawczego lasu, gdzie zmęczone nogi odpoczęły na miękkim mchu, a gorące promienie przestały palić jasne włosy. Utrudzony spoczął na chwilę, gdy nagle zjawił się przed nim staruszek i poprosił o kromkę chleba, którą właśnie Jasiek wyjął zawiniątka. Chłopiec bez wahania oddał chleb starcowi dodając ponadto dwa ugotowane ziemniaki, które zabrał ze sobą.
Staruszek podziękował, uśmiechną się promiennie i przekazał chłopakowi cenną radę:
- Gdy znajdziesz się przy wyjściu z wąwozu i zaatakują cię wilki, to nie bój się, nie cofaj, nie oglądaj wstecz, lecz wymachując podróżnym kijem idź naprzód, a stado zniknie tak jak się pojawiło.
Jasiek nawet nie zdążył podziękować, bo dziadek znikł, tak jak by rozpłynął się w powietrzu.
Podniesiony na duch ruszyła dalej i choć głazy i kamienia utrudniały drogę, przyśpieszył kroku, bo cel wydawał się niedaleki.
Nagle wilcze wołanie rozległo się bardzo blisko i zobaczył oczy dzikich napastników. Pamiętając o przestrodze ruszyła na zbliżające się ku niemu stado. Wymachiwał groźnym kijem i choć serce kołatało mocno, parł naprzód.
Kiedy Wiki były tuz, tuż przed nim i zdawało się, że lada moment rzucą się naśmiała, nagle rozbiegły się na boki i więcej już ich nie zobaczyła.
Otarł pot z czoła i ruszyła dalej. Zrobiło się ciemno. Poszukał więc pod leszczyną, miejsca na spoczynek. Zgarnął zeszłoroczne liście, gdyż chciał się ułożyć do snu i przykryć kapotą. Nagle babuleńka dotknęła jego ramiona i wyszeptała prosząco:
- Synku, mnie tak zimno, okryj mnie kapotą. Jasiek bez słowa oddał starowince okrycie mówiąc:
- Weźcie babciu, mnie ciepło, jam młody.
- Za to, żeś mnie poratował, żeś okazał serce starej kobiecie, dam ci szklaną kulę. Kiedy będziesz w niebezpieczeństwie, podrzuć ja trzy razy w górę i zawołaj:
- Odejdźcie, nie dla siebie to czynię, lecz dla dobra innych. Wtedy zło i strach pójdą precz.
Idź wciosz naprzód, nie zawracaj i nie oglądaj się za siebie. Jaśko podziękował, a babcia jakby rozwiała się w nocnej mgle. Chłopiec przespał się, wypoczął, a gdy dzionek nadszedł, zebrał się do dalszej drogi. W kieszeni znalazł szklaną kulę i przypomniało mu się nocne spotkanie.
Szedł jeszcze bardzo długo. Już sam nie zdawał sobie sprawy z tego, ile czasu zabrała mu ta wyprawa.
Przywędrował tak, aż do miejsca, które nazywało się Dominiczną Górą. Jej zbocza porośnięte były tarniną i ostrymi cierniami. Właśnie zaczął wdrapywać się na zbocze, gdy nagle płomienie objęły krzaki i wydawało się, że już dosięgną Janka, zniszczą, spalą.
Nagle przypomniał sobie o szklanej kulce. Trzykrotnie ją podrzucił i zakrzyknął słowa wypowiedziane przez babuleńkę. Widziadło znikło.
Jeszcze kilka razy Jasiek był wystawiany na ciężkie próby, lecz dzięki szklanej kulce wychodził z nich zwycięsko.
Do szczytu miał już bliziutko, gdy zauważył muszkę uwięzioną w sieci przez pająka – krzyżaka. Sieć zaciskała się coraz bardziej na maleństwie, a groźny przeciwnik już zbliżał się do swojej ofiary.
- Jaśku – cichutko prosiła muszka – ratuj mnie . Jasiek wyplatał muszkę z sieci, a ona usiadła mu koło ucha i szeptała:
- Do źródła żywej wody już niedaleko. Strzeże jej jednak olbrzymi ptak ze złotymi ostrogami. Gdy zbliżysz się do źródła i nachylisz , by nabrać wody, on rzuci się na ciebie i będzie chciał wykłuć ci oczy.
Weź sobie pajęczą sieć. Kiedy będziesz blisko, rzuć na ptaka sieć , chwyć go za skrzydła, zwiąż je mocno siecią i nabierz wody ze źródła. Schodząc skrapiaj mijane kamienie.
Jaśko zabrał pajęczą sieć i ruszył w górę. Nagle znalazł się pod skałą, spod której tryskało źródło żywej wody. Na skale stał nieporuszony olbrzymi ptak. Złote ostrogi pobłyskiwały, a on wpatrywał się w śmiałka, który dotarł aż tutaj.
Nagle ptak rozprostował wspaniałe skrzydła i runął na Jaśka. Chłopiec uchylił się zręcznie, rzucił na niego pajęczą sieć i chwycił za skrzydła.
Ptaszysko straciło swoja siłę. Bez trudu zawiązał mu skrzydła końcami sieci i bez przeszkód zaczerpnął wody.
Uszczęśliwiony przytulił naczynie do serca i zaczął schodzić ostrożnie z góry. Znalazł sosnową gałązkę i maczając ją w wodzie kropił głazy i kamienie. Czar rzucony na nie prysnął. Kamienie zamieniły się w ludzi, którzy przyłączyli się do Jaśka i wraz z nim schodzili z góry.
Tłum się powiększał, gwar ludzkich głosów rósł, a Jasiek uszczęśliwiony szedł i wciąż kropił, a kropił żywą wodą.
Aż go dziw brał, że wody wcale nie ubywało. Myślał także o tym , że tak wiele osób wybrało się po żywą wodę. Tak wiele było potrzeb i chorób, ale nikt nie sprostał próbom, na jakie napotykał na drodze.
Myślał też o swojej matce, która czekała na niego w chacie i słała mu wszystkie dobre myśli, a on właśnie niósł jej życie.
Nowa fala radości zalała mu serce . Dochodził już właśnie do końca wąwozu , gdzie poprzednio spotkał nieznajomego staruszka. Jeszcze pokropił po drodze dwa przydrożne kamienie i odrzucił gałązkę.
Nagle drgnął. Toż to Kuba i Wojtek podniósł się z ziemi. I oni nie sprostali próbie i zostali zamienieni w kamienie. Jak to dobrze, że on „ głupi Jasiek” przywrócił im życie.
Podbiegł do braci i uściskał ich. Po ich twarzach widać było, że jest im wstyd, że żałują, iż nie docenili najmłodszego brata.
Teraz będą lepsi i mądrzejsi.
Wspólnie przybyli do rodzinnej wioski. Towarzyszący im tłum rzednął, ludzie rozchodzili się do swoich wiosek i domostw. Jasiek przypadł do łóżka matki. Ucałował jej dłonie i pokropił żywą wodą. Matka odzyskał siły i wstał z pościeli tak żwawo, jak-by nigdy nie chorowała.
Radość zapanował w małym domku.
Potem synowie założyli swoje rodziny. Jaśko też wybrał sobie żonę miłą i o złotym sercu. Matka został przy nim i była bardzo szczęśliwa, bo jej Jaśka wszyscy chwalili. On też każdemu pomagał i w pełni zasłużył sobie na dobre imię i życzliwość ludzi.
Opracowanie: Publiczna Szkoła Podstawowa w Rajbrocie
